środa, 5 czerwca 2013

Wyprawa na Smoki...

W sobotę ( 1.06), wyruszyliśmy na Smoki , czyli GO TO KRAKOW ...
Droga + 360km - 2 małych dzieci
jedno nie lubi spać w samochodzie  drugie by tylko bajki oglądało
i mama która ma chorobę lokomocyjną.... ach i tata z bólem gardła... ale jedziemy bo obiecaliśmy ...

udało sie przebyć drogę z jednym postojem... na OKROPNYM, PASKUDNYM Lotosie pod Chęcinami  - omijajcie to miejsce szerokim łukiem.... bar w którym nie wiedzą co to puree... , toaleta tylko na tyłach stacji benzynowej, bez przewijaka   oczywiście, bez papierowych ręczników i mydła... i Pan musiał się upewnić czy jesteśmy klientami tego przybytku bo inaczej płatne 2 zł...

Już chciałam przykładem Kasi Cichopek przewijać na stole ale mój mąż mnie powstrzymał...

dojechaliśmy przed 14 a tu leje... a festyn na d Wisłą...
a do tego Hotel okazał sie Hostelem... choć to okazało sie dodatkową atrakcją bo mieliśmy piętrowe łóżko , Starsze Dziubątko było zachwycone... a dól był małżeński, wiec spoko...

przebraliśmy się przeciwdeszczowe wdzianka, oczywiście rodzice  nie wizieli odpowiednich rzeczy dla siebie...
i ruszyliśmy na podbój Krakowa, a konkretnie baru mlecznego na rynku (: _ polecam tanio smacznie i zdrowo..
bo moje Dziubątka jadają tylko polskie jedzonko, nie lubią i nie znają hamburgerów , pizzy czy spaghetti...

na pocieszenie odwiedziliśmy fabryką słodyczy ,miał być pokaz robienia lizaków... bo to Dzień Dziecka przecież, ale dopchać się nie było jak sami dorośli ...





dołączyliśmy do ekipy 3 + 4maluchy
zaliczyliśmy festyn i konkurs Jogobelli , bardzo fajnie pomyślane, a ponieważ lał deszcz to ludzi było mało sie udało wszędzie dopchać... choć z atrakcji wszystkich nie udało sie skorzystać...



schroniliśmy się u Rodzinki , by przetrwac do 22 do pokazu smoków nad Wisłą...
i tu zaczęło być jeszcze ekstremalnie bo dzieciaki padały jak muchy, zmęczone, marudzące 6sztuk na powierzchni małego M1 ( zwanego szumnie apartamentem ) to już było ciekawie do tego mój mąż dostał + 39 stopni i poszedł wziąć leki a ja zostałam, a raczej utknęłam...

pokaz nad Wisłą wart obejrzenia ale nie w strugach deszczu i jęczącymi, śpiącymi Dziubątkami i mężem z gorączką... byliśmy tam 10 minut


Noc była upojna... mąż 39+ , młoda przyłożyła mi ze 3 razy z piąchy, starsza pojękiwała z góry...

Urok Hostelu ( choć bardzo miłego) to obijanie sie na korytarzu w drodze do WC o gołych facetów.. , i jedzenie przy wspólnym stole śniadania ( to fajne, takie Włoskie )

Niedziela przywitała nas bez deszczu... ufff
ale za to ja dostałam migreny mega...
poszliśmy na rynek na Kazimierzu, uwielbiam bazary...
po połknięciu paru prochów i umieszczeniu dzieci w fajnej knajpce z animatorem i kącikiem zabaw,




ruszyłam poszperać...




czyli mydło i powidło...
jednak perspektywa męża chorego z dziećmi szybko mnie wypłoszyła z bazaru...
kupiłam tylko 2 bluzeczki dla Dzubątek... jak zawsze dla Dziubątek...(:

o 12 chcieliśmy jeszcze zahaczyć paradę smoków ...













i droga powrotna...
polecam naleśniki z malinami w Echa Leśne w Łącznej
7zl ale palce lizać... i mają przewijak i krzesełko do karmienia i śliniak ... wielki plus( choć ceny raczej średnie (: )


Dom przywitaliśmy o 21 ...

za rok bez dzieci... a za dwa już z nimi ... bo lepiej z większymi na takie atrakcje nocne, bo matka wariatka chce  w końcu porobić spokojnie zdjęcia (:  i trochę odpocząć a Kraków jest super do tego miejscem...









2 komentarze:

LilyLife pisze...

Kocham Krakow! Piękna fotorelacja!
A mała cudna! :*

Unknown pisze...

(: - dziękujemy...